Wywiad z Seren, Lody malinowe, Samograj
o-----------------------------------------------------------------------------o | Data wydania: czterdziesty pierwszy dzien pory Saovine | | | | | | /)_(\ | | ______( 0 0 )______ | | /_/_/_/\` ' `/\_\_\_\ | | )'_'( | | ____.""_"".____ | | P E R I O D I C U S | | | . . . . Pomimo zamieszan w Redakcji, Periodicus mial sie bardzo dobrze! Kolejny numer wyszedl w terminie, zaden z pracownikow nie odszedl (a wrecz przybylo - inz. Rigel dolaczyl do towarzystwa!), zaczely wyksztalcac sie mniej lub bardziej stale rubryki, swoje wlasne artykuly ponownie przyslali czytelnicy. Periodicus wszedl w nowa faze rozkwitu! note ku pamieci zlozyl Hiir, Redaktor Naczelny Periodicusa W tym numerze: * Wywiad z Przewodniczka Seren.........................strona 1 * Pol dnia w Loren.....................................strona 2 * Opowiadanie bez tytulu...............................strona 3 * Kilka przedmiotow z zycia wzietych...................strona 4 * Lody malinowe........................................strona 5 * Samograj.............................................strona 6 * Basnie naukowe.......................................strona 7 . . . . | | | | o-----------------------------------------------------------------------------o > przeczytaj strone 1 Zatytulowano: Wywiad z Przewodniczka Seren __ __ __ __ _____ _ ___ / / /\ \ \/\_/\/ / /\ \ \\_ \/_\ / \ \ \/ \/ /\_ _/\ \/ \/ / / /\//_\\ / /\ / \ /\ / / \ \ /\ /\/ /_/ _ \/ /_// \/ \/ \_/ \/ \/\____/\_/ \_/___,' ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ z pierwsza Przewodniczka Stowarzyszenia Polelfow Seren! Polelfka Seren urodzila sie w Novigradzie, zas sielskie dziecinstwo spedzila z matka w Tilei. Swe starania do Stowarzyszenia rozpoczela w bar- dzo mlodym wieku, zas od dnia gdy zostala pelno- prawnym czlonkiem zrzeszenia, wiekszosc swego czasu stara sie poswiecac domowi oraz jego mieszkancom, ktorzy stali sie dla niej nowa rodzina. Nieustannie dba by wspolnota polelfow zawsze pozostawala nierozlaczna. Warto tez wspo- mniec o sumiennie wypelnianych obowiazkach kronikarki, ktore powierzono jej juz dosyc dawno temu. Chociaz jest tymczasowa Przewodniczka, to stara sie bardzo godnie piastowac swoje stanowisko. Jest czwarta z kolei osoba, ktora przejela te zaszczytna funkcje, lecz pierwsza reprezentantka plci pieknej. To niejedyny powod, dla ktorego redakcja Gnomiego Periodyku wybrala ja jako trzecia wazna persone, z ktora przeprowadzony i zamieszczony zostal na lamach pisma wywiad. Pytania zadawal Nimbus, gnomi inzynier zwany przez swe fanki machina milosci. Redakcja: Jakie zmiany wprowadzila Pani w Stowa- rzyszeniu, za swojej krotkiej kadencji? Seren: Reformy? Zadnych znaczacych ani wielkich reform nie wprowadzilam, bo nie sa one potrzebne a dotychczasowe zasady dobrze funkcjonuja i nie trzeba nic zmieniac. Redakcja: Czy nie ma jednak zmian, ktorych chcialaby Pani jeszcze dokonac? Seren: Cos by sie z pewnoscia znalazlo, jednak byloby to raczej eksperymentowanie.. a poki wszystko dobrze idzie, to nie trzeba probowac nowych sposobow. Lepsze jest wrogiem dobrego. Redakcja: Rozumiem. Czy moze Pani przyblizyc nieco naszym czytelnikom, proces rekrutacji do Stowarzyszenia Polelfow? Seren: Coz. Droga oficjalna zaczyna sie oczy- wiscie od zlozenia podania. Potem podanie jest przyjete badz nie.. w razie jesli uznamy, iz autor podania jest jeszcze zbyt mlody i nie- gotowy do podjecia staran, zawsze dostaje on mo- zliwosc zlozenia podania ponownie za jakis czas. Jesli podanie jest przyjete, osoba ta zapraszana jest na pierwsza rozmowe.. po niej zazwyczaj podejmuje sie decyzje, czy rozpocznie starania. Nastepnie przychodzi dlugi czas staran, w opty- mistycznej wersji zakonczony dolaczeniem do Stowarzyszenia. Redakcja: Dziekuje za te wyczerpujaca odpowiedz. Interesuje mnie jednak, co na takiej rozmowie kwalifikacyjnej trzeba soba prezentowac. Seren: Zwracamy uwage na zachowanie, na to na ile ktos orientuje sie w swiecie i jakie ma podejscie do Stowarzyszenia - z jakich powodow chce z nami zamieszkac, jakie ma cele. Redakcja: Co zas obejmuje okres staran? Seren: Podczas staran prosimy mlode polelfy albo o zdobycie jakichs i nformacji, badz przynie- sienie czegos. W tej kwestii starania sa calkiem typowe. Jednak w tym wszystkim chodzi glownie o to, abysmy poznali dobrze starajaca sie osobe i ona poznala nas by przekonac sie, czy rzeczy- wiscie polaczy nas przyjazn i czy chcemy z owa osoba dzielic nasz dom, bo tak naprawde stanowimy jedna wielka rodzine. Redakcja: Jakie byly Pani najwieksze sukcesy badz porazki na stanowisku Przewodnika? Jak rozuzumiem nie bylo tego na razie wiele. Seren: Owszem, nie jestem dlugo na tym stano- wisku, ale samo pytanie wydaje mi sie dziwnie... chyba nie mi to oceniac. Kamienica nadal stoi na swoim miejscu, w domu porzadek, nikt nie narzeka - chyba jakos daje rade. Redakcja: Wszystko wydaje sie byc na miejscu. Wracajac do wywiadu: Ulubione jadlo i napitek? Seren: Danie, to oczywiscie nasze nalesniki z truskawkami i bita smietana. Co do napojow... coz... sok malinowy i biale, wytrawne wino. Redakcja: Jakas zyciowa maksyma? Seren: Chyba zadnej. Staram sie kierowac w zyciu rozsadkiem, chociaz czasem nie wychodzi. Redakcja: Przedostatnie pytanie: Jakie cechy ceni sobie Pani najbardziej wsrod polelfow? Seren: Najwazniejsze jest dla mnie to, ze zawsze moge na nich liczyc, ze kazde z nas gotowe jest pomoc drugiemu w najciezszej sytuacji, ze zawsze mam kogos, z kim moge porozmawiac, wyzalic sie, przytulic. Cenie ich za to, ze wszyscy sa warto- sciowymi osobami. Brzmi patetycznie, az sama sie zdziwilam, ale tak wlasnie jest. Redakcja: To naprawde wzruszajaca wypowiedz... cos mi wpadlo do oka.. zanim wydlubie te truska- wke, czy moge zadac ostatnie juz pytanie? Seren: Oczywiscie. Redakcja: Naszych czytelnikow z pewnoscia inte- resuje: Kiedy Sindawe powroci na stanowisko? Seren: Nie ustalilismy zadnego terminu, ale stanie sie to kiedy tylko wroci z podrozy i be- dzie mial wystarczajaco duzo czasu i sil by na powrot zajac sie Stowarzyszeniem. Przypuszczam, ze dojdzie do tego niebawem. Redakcja: Bardzo dziekuje za udzielenie wywiadu. Odpowiedzi byly naprawde szczere. Takiej postawy chcialbym moc sie spodziewac u wszystkich osob, ktore zasypuje co miesiac pytaniami. Seren: Dziekuje, do zobaczenia. > przeczytaj strone 2 Zatytulowano: Pol dnia w Loren Wydzial Alchemii i Swiatopoznawstwa przedstawia: ___ __ __ _ __ / _ \___ / / ___/ /__ (_)__ _ _ __ / / ___ _______ ___ / ___/ _ \/ / / _ / _ \/ / _ `/ | |/|/ / / /__/ _ \/ __/ -_) _ \ /_/ \___/_/ \_,_/_//_/_/\_,_/ |__,__/ /____/\___/_/ \__/_//_/ Przeprawa przez las byla niesamowicie meczaca. Geste krzaki co chwila Czepialy sie mojego ubrania, na kazdym kroku potykalem sie o wystajace konary wszechobecnych drzew. Jednak dla prowadzacej mnie elfki droga nie stanowila zadnego wyzwania. Zgrabnie przeskakiwala kazda przeszkode, wciaz niecierpliwie ogladajac sie na mnie, wiecznie zostajacego w tyle. Gdy po raz wtory upadlem na wilgotna sciolke, w myslach przeklalem plakaty, przez ktore tluklem sie przez Loren. Podnioslem sie, otrzepalem ubranie, spojrzalem przed siebie... Zlosc natychmiast ze mnie uleciala. przed oczami widniala wyrazna alejka. Wiec nareszcie dotarlem do Athel Loren. Weszlismy powoli do miasta, ktorego atmosfera jak zwykle dzialala na mnie w ten specyficzny sposob. Wspaniale miejsce, niestety, na dluzsza mete nie dla mnie. Aczkolwiek znam gnoma, ktory swego czasu oddalby wszystko, aby moc zamieszkac w Loren. Elfka, jak zawsze, poprowadzila mnie do wysunietej na polnoc swiatyni Karnosa. Gdy kaplan odprawial nade mna standardowy rytual, a nieukrywanym zaciekawieniem przygladalem sie malemu drzewku. To dziwne, nic sie nie zmienilo przez rok, w przeciwienstwie do dwoch debow, ktore zdawaly sie byc potezniejsze niz uprzednio. Nim zdazylem o cokolwiek sie zapytac, kaplan skonczyl ceremonie, a elfka pociagnela mnie za soba na glowny plac. W cieniu ogromnego drzewa wyciagnalem w torby plakat, posmarowalem klejem i przylepilem w miejscu, ktore zdawalo sie byc na tyle wysoko, by elfy go nie przeoczyly, i na tyle nisko, bym mogl do niego dosiegnac. Schowawszy klej zaraz zaczalem sie psychicznie przygotowywac do powrotu, gdy wtem powietrze rozdarl okropny wrzask! Elfka natychmiast podniosla glowe, spojrzala nieobecnym wzrokiem na niebo. Z jej ust poplynelo kilka niezrozumialych dla mnie slow , po czym mocno chwycila pasek mojej torby i pociagnela mnie za soba do karczmy. Wpadlismy biegiem do pustego, nie liczac karczmarza, pomieszczenia. Gestem nakazala mi usiasc przy najblizszym stole. -Mutanci. - oswiadczyla krotko. Przez glowe przemknely mi natychmiast obrazy wczorajszego wieczora, kiedy to uciekalem przed bezglowymi potworami z mlotami zamiast rak. Mimowolnie obrocilem glowe wejscia, jednak elfka zdawala sie wcale nie Przejmowac tym faktem. -Nie wejda dalej niz na dziesiec krokow od traktu. - poinformowala mnie - Ale lepiej nie probowac wchodzic pod ostrze Tancerzom. Nie moglem sie z nia nie zgodzic. -Tymczasem zjedz cos i wypij, niebawem wroce. I wyszla, zostawiajac mnie samego. Nie czekajac na ponowne zaproszenie, zamowilem cos, co wygladalo jak salatka przyrzadzona z ogromnej ilosci lisci. Z czegokolwiek zostalo owo danie zrobione, popite czerwonym winem smakowalo wysmienicie. Gdy bylem w polowie kubka, pojawila sie moja towarzyszka. -Nie jest dobrze. - powiedziala z wejscia - Wielu pouciekalo, byc moze bd probowali zaatakowac ponownie. Lepiej bedzie dla ciebie pozostac w miescie. Wtedy wlasnie do mojej glowy zawitala genialna mysl. Taka okazja mogla Si juz wiecej nie przytrafic. Natychmiast zapewnilem, ze nie bede mial nic przeciwko nie tylko pozostaniu, ale i rozprostowaniu nog. Elfka szybko odgarnela z oczu wlosy, usmiechnela sie, po czym skinela potakujaco glowa. Specyficzne piekno tego miasta bylo widoczne na kazdym kroku. Co chwila schodzilismy z pieknych alejek, ktore, jak sie okazalo, zostaly ulozone na ksztat gwiazdy osmioramiennej, aby zajsc do jakiegos pomieszczenia. Wszedzie, od poczty do swiatyni, od pierscionkow do podplomykow, czuc bylo Czujac dreszczyk emocji, ukradkiem notowalem wszystkie informacje, robilem szkice, rysowalem... Jednak chyba najlepszym miejscem byla biblioteka. -Teraz na chwile cie zostawie. - oznajmila, kiedy przeszlimy przez wspaniale korytarze nie mniej wspanialego palacu - Dowiem sie, jak wyglada sytuacja przy trakcie. Sprobuj sie ruszyc z tego pomieszczenia, a nie dozyjesz wieczora. - zakonczyla, akcentujac wyraznie ostatnie zdanie. Ja, naturalnie, nie mialem zamiaru ruszac sie z tego miejsca. Gdy tylko burza jej zlotych wlosow znikna z pola widzenia, wyciagnalem notesik i szybko zaczalem przepisywac najwazniejsze informacje, jakie tylko udalo mi sie dostrzec w ksiegach, ktore w ogromnych ilosciach wypelnialy cale pomieszczenie. Wlasnie bylem zatopiony w lekturze traktujacej o swiatyni Karnosa, gdy cichy szelest jej krokow zburzyl wszechobecna cisze. Czym Predzej zgarnalem notatki do wewnetrznej kieszeni plaszcza. -Przewodnik po Athel Loren? - spojrzala na otwarta ksiege - Czyzby moje informacje byly niewystarczajace? W odpowiedzi tylko sie usmiechnalem, starajac sie ukryc wiedze na temat tych, ktorzy juz kiedys probowali wykrasc tajemnice Lesnego Miasta. -Sytuacja zostala juz opanowana. - ciagnela jak gdyby nigdy nic - Co z reszta bylo do przewidzenia. Nie widze wiec powodow, dla ktorych mialbys dluzej byc zatrzymywany w Miescie. Dyskretnym ruchem wciskajac luzne kartki glebiej w kieszen oznajmilem, zsiadz ze statku o najblizszej karczmie, w ktorej zaczne przepisywac zgromadzona wiedze. Nim jednak dotarlismy do bramy miedzy lasem a miastem, zatrzymal nas wysoki, srebrnowlosy elf. Zanim zauwazylem liczne tatuaze na jego ciele, zanim dwa miecze z melodyjnym swistem przeciely powietrze i zatrzymaly sie przed moim nosem, zanim dostrzeglem ten nieokreslony blask w jego oczach, bylem pewien, ze oto widze przed soba istna legende - Tancerza Wojny. Z ich rozmowy zrozumialem wylacznie slowo 'krasnolud'. Widocznie jednak wszystko sie wyjasnilo, poniewaz po niecalej minucie dwa ostrza zostaly cofniete sprzed mego nosa, a elfy zniknal w alejce prowadzacej w strone palacu. -Lepiej ich nie denerwowac, zwlaszcza teraz. - szepnela mi do ucha - Od kiedy Mistrzowi Evinowi przeszedl bol glowy po zabiciu dwojki chaosnikow, stosuja ta metode czesciej niz ziola. Nim sens tych slow dotarl do mnie, juz bylem ponownie ciagniety przez gestwine. Mimo usilnych staran, zachowanie rownowagi okazalo sie by ponad moje sily. Gdy wiec tylko zaczelo sie kluczenie miedzy drzewami, wyladowalem wsrod -krwistoczerwonych kwiatow. Podnioslem sie, szybko otrzepalem ubranie i juz chcialem ruszyc przez chyba jedna z niewielu polan w tym lesie, w dodatku porosnieta tak specyficzna roslinnoscia, gdy prowadzaca mnie elfka przemowila dziwnym, jakby rozdartym glosem. -To dziwne. Polana Niedoli znajduje sie przeciez w przeciwnej czesci lasu. Niemozliwe, zebym pomylila droge. Chyba... Chyba, ze bylo nam przeznaczone dotarcie tutaj. Zaraz, cos ci wypadlo. - schylila sie po dostrzezona wsrod czerwieni czujnym wzrokiem rzecz. Zobaczylem ja chwile pozniej. Juz wiedzialem, ze bedzie trudno sie wytlumaczyc. -Ejze, co to jest?! - pelne zdziwienia spojrzenie wedrowalo ode mnie do karki i z powrotem. Juz mialem cos odpowiedziec, gdy wtem uslyszalem brzmiacy jak piosenka swist. Chwile pozniej upadlem po raz drugi, zwalony poteznym uderzeniem klingi w skron. Ostatnim obrazem, jaki pamietam, byly przerazajaco biale kosci, w nieladzie rozrzucone wsrod czerwonych roslin. Obudzilem sie w zajezdzie 'Pod Piegowata Elfka'. Gardlo pieklo mnie niemozliwie. A niech to! Musieli mi podac jeden z tych diabelskich specyfikow produkowanych z porostow rosnacych tylko w Loren, po ktorym sie niczego nie pamieta. Kieszen plaszcza sprawdzilem tylko odruchowo. Wiedzialem, ze nic tam nie znajde. Ale to akurat nie bylo wazne - prawie wszystko pamietalem, mikstura nie wyczyscila mi pamieci. Przeplukalem gardlo lykiem wody z buklaka i natychmiast usiadlem do Opisywania przezyc ostatniego dnia. Przylozylem pioro do pergaminu i... z przerazeniem uznalem, ze nie pamietam zadnego szczegolu. Nic, co by mialo jakies znaczenie. Zrezygnowany, jeszcze raz przeszukalem kieszenie. Ku mojemu zdziwieniu, w jednej z nich znalazlem starannie zlozony kawalek papieru, na ktorym napisano starannie kilka slow: 'Las ma swoje tajemnice. Jestes pierwszym, ktory chcial je wykrasc i wciaz zyje. Pierwszym i ostatnim.' Zlozylem karteczke i wsadzilem do torby. -Czas wrocic do wieszania plakatow. - powiedzialem do siebie, schodzac po schodach zajazdu. Hiir z rodu Dlugonosych > przeczytaj strone 3 Zatytulowano: Opowiadanie bez tytulu Padalo. Lodowaty deszcz lal sie z nieba strugami nieprzerwanie od kilku godzin. Bylo zimno, nawet jak na pozna jesien. Podla karczma w Wyzimie, zawsze tak rzadko odwiedzana, dzis byla pelna gosci, z ktorych niemal kazdy wyroznial sie strojem, zachowaniem czy wrecz zapachem nawet sposrod przedstawicieli swojej rasy. Dlatego kiedy do gospody weszla jasnowlosa gnomka z mahakamskim mieczem na plecach, z zainteresowaniem spojrzaly na nia wylacznie krasnoludy . w gospo- dzie bowiem byly tylko dwa gnomy, w dodatku pilnie czyms zajete. Spojrzenia krasnoludow skierowane na dziewczyne byly calkowicie zrozumiale. Nawet jak na gnomke byla wyjatkowo niska, a w wielkich, szarych oczach widnial cien ironi- cznego usmiechu. Gnomka odgarnela mokre wlosy z twarzy, potarla dlugi, piegowaty nos i usmiechnela sie lobuzersko na widok patrzacych na nia krasnoludow. Po chwili wahania jednak usiadla miedzy nimi, pociagajac nosem i zamawiajac dzban grzanego wina. Nie minal kwadrans, a dziewczyna juz nazywana byla 'siostrzyczka' przez opowiadajacych o jakiejs niedawnej wyprawie na poludnie. Mimo to jednak nie zdradzala wiekszego zainteresowania opowiescia . rozgladala sie po zajezdzie, wyraznie kogos szukajac. Znalazla. Jasnowlosy elf o oczach koloru morskiej wody wytrzymal jednak jej spojrze- nie. Usmiechnal sie drwiaco i powoli wstal z lawy. Podszedl do niej z niezmie- nnym, paskudnym usmiechem. 'A wiec nasze drogi w koncu sie zbiegly. Zabij mnie teraz, skoro tak bardzo pragnelas tego w Brokilonie... Zabij, chociaz nie wiesz nawet, ile w tym wszystkim bylo mojej winy. Zabij, ulzyj sobie...' Wyszeptal przez zacisniete zeby. Cholerny skurwysyn, pomyslala gnomka. Wtedy naprawde chcialam go zabic, bylam pewna jego winy, chociaz nawet wina sie nie liczyla. Liczyla sie tylko zemsta. A teraz? Teraz nie jestesmy tam, w Brokilonie, nad cialami moich przyjaciol, nie czuje przerazenia i nienawisci. Ale jednak chcialby, zebysmy po raz kolejny skoczyli sobie do gardel. O co w tym wszystkim, do cholery, chodzi? Spojrzala na niego chlodno, nic wiecej. Nie tego oczekiwal - opuscil reke z rekojesci miecza przerzuconego przez plecy. Odchodzac jeszcze raz spojrzal gnomce w oczy i usmiechajac sie zlosliwie wyszeptal: 'Fandall, w samo Saovine Pozna jesien. dokladnie o polnocy... A teraz zegnaj.' Cholerny skurwysyn, pomyslala. Nastepne dwa tygodnie spedzila, wedrujac na wschod razem z nieswiadomymi niczego krasnoludami. Bylo jej z nimi dobrze. Cieszyla ja sympatia, jaka da- rzyli ja w tej kompanii wszyscy, cieszyla sie, ze jest komu nosic ja na re- kach, ze ma z kim rozmawiac i do kogo sie usmiechac. Zapomniala zupelnie o ca- lym zajsciu. Az do wieczora, w ktorym spotkanie mialo sie odbyc. Wykrecila sie jakos od gry w gwinta, w ktorego i tak zawsze ogrywala kra- snoludy. Wsiadla na konia i zmusila go do dzikiego galopu . zalezalo jej, zeby zdazyc na czas. Zdazyla. Czekal na nia w zupelnie opustoszalej gospodzie. Na jej widok usmiechnal sie po elfiemu . drwiaco, z wyzszoscia. Ona odpowiedziala mu swoim zwyklym, wypra- ktykowanym podczas dluzszego pobytu wsrod elfow, chlodnym usmiechem. -Witaj. Nie watpilem, ze przyjedziesz. Wiedzialem, ze nie przepuscisz okazji, zeby po raz kolejny skrzyzowac ze mna ostrza... Nie odpowiedziala. Milczala, patrzac tylko w jego zielono-blekitne oczy. Mowil wiec dalej: -Wiesz, zawsze wydawalo mi sie, ze gnomki sa takie same jak ludzkie kobie- ty, ze nie potrafia sobie poradzic z zabiciem szczura, nie mowiac juz o elfie. Mylilem sie. Nie przypuszczalem, ze spotkam taka kobiete, ktora bedzie umiala jednym pociagnieciem miecza zabic dwoch elfow, a nastepnym rozrabac mi reke od lokcia po nadgarstek. Jestem naprawde pod wrazeniem. Nadal nie odpowiadala. -Wiesz, chcialem ci cos wyjasnic. To nie ja strzelalem, me elaine. Nie ja i nie moje komando, bo dowodca komanda elfow bylem tego dnia, kiedys mi tak zgrabnie rozchlastala przedramie. Nawet nie brokilonskie driady. Ja chyba tez nie przypuszczalbym na twoim miejscu, ze kilkunastu gnomow i krasnoludow pa- dnie od strzal zwyklych Nilfgaardczykow. Zwlaszcza w Brokilonie. Nie dziwie ci sie, ze mialas ochote zobaczyc czyjes rozchlastane cialo. I nie dziwie ci sie, dlaczego podejrzewalas akurat nas, elfy. Tylko wyjasnij mi, czemu mnie nie dobilas, czemu nie poderznelas mi gardla, kiedy mialas okazje? Przeciez wiedzialas, ze jezeli przezyje, bede chcial sie zemscic. Dlaczego? Spojrzala w jego morskie oczy. Wyzywajaco. -Naprawde wierzyles, ze zrobilam to z litosci? Z dobrego serca dla domnie- manego mordercy moich kompanow? Naprawde sadziles, ze jest powod, dla ktorego mialabym ci teraz wierzyc? -W takim razie, dlaczego przyjechalas, skoro zemsta jest ci zbedna i wyja- snienia sa ci zbedne? Dlaczego po raz kolejny patrzysz mi w oczy z tym irytujacym usmiechem, dlaczego nie odejdziesz? O co w tym wszystkim chodzi? -Wlasnie. O co w tym wszystkim chodzi? Jaki miales cel w tym spotkaniu? Odpowiedz mi. Kiedy odpowiadal, z jego oczu znikla zlosliwa drwina. -Nie chcialem, zebys zyla w przekonaniu, ze to wszystko moja wina. Nawet jezeli mi nie wierzysz, to i tak ciesze sie, ze moglem chociaz z toba porozma- wiac. Ze moglem chociaz cie... Zobaczyc. Z twarzy gnomki zniknal usmiech, ale jej spojrzenie bylo znacznie cieple- jsze niz te, ktorymi obdarzala krasnoludy ze swojej nowej kompanii. Elf delikatnie odgarnal zlote wlosy z twarzy gnomki, i oboje zatracili sie w tej naglej plataninie dopiero co ujawnionych uczuc i emocji. Kiedy bylo juz po wszystkim, ani on, ani ona nie potrafili okreslic tego, co w ogole czuja, i tego, co wlasciwie sie stalo bez uzywania wielkich slow. Nad ranem, kiedy pierwsze promienie wschodzacego slonca obudzily spiacego w jednym z pokojow zajazdu elfa, gnomki nie bylo w promieniu kilku mil. Odjechala. Wiedziala, ze to wszystko bylo bez sensu. Ze jedyna sluszna rzecza, ktora mogla zrobic, byl powrot do krasnoludow. Tylko... Jak mogla patrzec teraz Regnothowi w oczy? Po... Po tym wszystkim? Probowala. Starala sie nie okazy- wac tego, co czula. Nadal byla spokojna, ironiczna, nadal pozwalala krasnolu- dowi na bardzo wiele. Za wiele, pomyslala pewnej chlodnej, zimowej nocy, stojac przed karczma, w ktorej siedzialy krasnoludy. Siedzialy nie bylo co prawda zbyt precyzyjnym okresleniem, o tej porze wiekszosc lezala raczej pod lawa. Regnoth tez. Pieknie, pomyslala zagladajac przez okno i obdarzajac badawczym spojrzeniem spiacego krasnoluda. - Pieknie . szepnela do siebie. Skrzywila sie lekko i odeszla od okna, patrzac na widoczne na poludniu wierzcholki brokilonskich drzew. Trzasnely drzwi, pod butami zaskrzypial snieg. Gnomka odwrocila sie szy- bko, choc i tak wiedziala, kogo ujrzy. Choc byla pewna, ze pod badawczym spo- jrzeniem brazowych oczu krasnoludki w koncu zacznie mowic, mimo ze nie musia- laby przeciez mowic nic. Thenna zawsze wiedziala lepiej. Zawsze. - Stalo sie cos? . zapytala szybko gnomka, by uprzedzic pytanie rudo- wlosej. Bala sie nawet pomyslec o Brokilonie, o tych migdalowych oczach koloru morza, o tym wszystkim, o czym nie mogla zapomniec od tak dawna... - No wlasnie zapytac chcialam. . Uslyszala w odpowiedzi. Thenna poprawila topor przy pasie, zaplotla na nowo warkocz i wbila ponaglajace spojrzenie w zielone oczy gnomki. . O Regnotha idzie? . Zapytala niepewnie. Gnomka zaprzeczyla ruchem glowy. - Niewazne o co, o tej porze nie ma to najmniejszego znaczenia. . Wskazala niebo, powoli juz jasniejace. Miala cien nadziei, ze uda sie odlozyc rozmowe z Thenna na pozniej, ze bedzie miala czas na okreslenie, jak duzo prawdy moze powiedziec. Przeliczyla sie. - Wazne, kruca. Wazne. Nawet Reg domyslil sie, ze cos nie tak jest. Chodzi o... . zawahala sie. . o... Tamto? O Brokilon? . Dodala znacznie juz ciszej. Gnomka potwierdzila ruchem glowy. Bala sie podniesc oczy, bala sie py- tania w nich zawartego. Mimowolnie westchnela. - Wiem co teraz czujesz, mala . powiedziala lagodnie krasnoludka. Gnomka podniosla wzrok i spojrzala na Thenne pytajaco. - No bo to przeca proste . wyjasnila szybko rudowlosa. . Liik dobry byl, kochal cie bardzo. A bracia... . Urwala. Rzucila szybkie spojrzenie na szarooka i cicho, beznamietnie dodala: - ...I ten twoj niebieskooki tez juz... Juz bezpieczna zes jest. Slysze- lim, ze za zdrade Komanda od ich strzaly padl. Gnomka przelknela sline. Razem z przyjaciolka wrocila do karczmy, usmiechajac sie nawet. Jednak kiedy od strony poslania rudej dobieglo glosne, drazniace chrapanie, gnomka zerwala sie szybko i wybiegla przed dom. Switalo. Jak w Brokilonie. Tak samo jak tamtego dnia, stojac nad cialami przyjaciol, w reku trzymala sztylet. Tak samo jak niegdys, nie bala sie dotyku zimnego ostrza na prze- gubie. Tak samo jak wtedy, patrzyla w niebo oczami pelnymi lez. Jednak wtedy, w Brokilonie, w jej oczach byla prosba, modlitwa. Nadzieja. Dzis w jej oczach byla tylko pustka. ___ `-._\ / `~~"--.,_ ------>| Thenna Bruys `~~"--.,_ _.-'/ '.____,,,,----"""~~```' > przeczytaj strone 4 Zatytulowano: Kilka przedmiotow z zycia wzietych Kilka przedmiotow z zycia wzietych, kilka wspomnien z serca wyjetych. Historie swego zycia spisuje sie zwykle w poczuciu, iz jedna noga ugrzezlo sie juz w grobie i pragnie w ten sposob uczynic publiczny rachunek sumienia, badz pozostawic potomnym pamiatke po czyms wielkim, czym sie we wlasnym mniemaniu bylo. Ja na przekor temu, pisze z powodu nieznacznie innego. Ksiega ta chcialabym zlozyc pisemny hold mym rodzicom - Balearze i Thelordowi oraz wszystkim bliskim mi osobom, jako wyraz gromkiego, z glebi serca plynacego DZIEKUJE. Za fakt mego istnienia, za solidne gnomie wychowanie oraz milosc i sympatie, ktora dane mi smakowac po dzis dzien. Historia ma pragne sie podzielic rowniez i z Wami. Jesliscie chetni i gotowi, zabieram Was do krainy mego dziecinstwa ... _____ Sznurkodrabina _____ Letni upalny dzien mial sie ku koncowi. Tak i budowa naszego domu, a raczej jej ostatecznej fazy - Wielkiej Przeprowadzki. Nadszedl i kres wyrzeczen, a bylo ich wiele. Wszak budowa pochlonela ogromne poklady funduszy naszej rodziny. Po dlugim wyczekiwaniu ujrzalam znow ojca, ktory pewnego dnia wyruszyl ze swym bratem Thedudem w poszukiwaniu nowego miejsca naszego bytu. Cos, co brzmi tak banalnie, zajelo niezly kawal czasu. Mnie zdazyly wyrosnac zeby, wypowiedzialam pierwsze slowo. Brzmialo ono 'gaga' i przypuszczalnie znaczylo 'gorace'. Tak mowila mama, bo w momencie kiedy wydalam z siebie owe dzwieki, podawala mi kaszke. W niedaleko po tym, nauczylam sie tez stawiac pierwsze kroki. Osobiscie przekonalam sie, dlaczego ognia nie mozna zlapac i dlaczego te proby byly tak bolesne. Ciekawosc swiata przyplacilam niejednym guzem. Kiedys, gdy uderzylam glowa o kamien, bol byl tak wielki, iz myslalam, ze umre. Sasiad nastraszyl mnie dodatkowo, ze teraz beda mi musieli obciac glowe. Od tej pory go nie lubilam. W tym czasie narysowalam tez swoj pierwszy rysunek. Mama, w poczuciu rodzicielskiej dumy, powiesila go na honorowym miejscu naszej izby. Tym sposobem dlugo sadzilam, ze naprawde mam talent. Wtedy tez odnioslam swoj pierwszy sukces - zrobilam krok w strone doroslosci. Dobrowolnie pozbylam sie pieluchy i poznalam tajemnice wychodka, a wlasciwie wielkiej dotad niewiadomej, znajdujacej sie dwa metry pod ziemia ... --- Stalam wiec tak, zwrocona plecami do zachodzacego slonca, z Lotka, moja szmaciana przyjaciolka pod pacha oraz niespelna czteroletnim bagazem doswiadczen u progu naszego nowego domu. W uszach wciaz slyszalam uciazliwy pisk kol starego wozu, mimo iz kilkudniowa podroz nalezala juz do przeszlosci. A byly to dni, nawet jak dla dziecka siedzacego w sianie, z czescia dobytku, dosc uciazliwe. Nie stac nas bylo na skorzystanie z wodnych srodkow transportu, totez wraz z kilkoma innymi rodzinami opuscilismy nasza mala ojczyzne - wioske Anchor, by stawic czolo wedrowce ku lepszej przyszlosci. Byla nas dosc spora pol - gnomia, pol - krasnoludzka gromadka, ktorej przodkowie niegdys z tego samego powodu zasiedlili nowy teren i z tego samego powodu nowe je opuszczalo. O ile przyczyny tejze migracji byly mi znane, jako ze bylam jej udzialem, o tyle przeszlosc poznalam z przekazu mego ojca. To on jako dziecko opuscil ze swoja rodzina slawne i gesto zamieszkale Gnomie Miasto. A mialo to miejsce w trakcie slynnego Wielkiego Pozaru i bylo jawna walka o zycie. W kilkadziesiat lat pozniej, ten sam los spotkal i mnie. Z mniej drastycznych powodow, lecz przeslanka jest wciaz ta samo: wola godnego bytu. Dlatego tez, na wiesc o preznie rozwijajacym sie miescie Novigrad, niemal cala wioska, nie wliczajac przypadkow wiekowych oraz jednostek silnie 'zadomowionych', ruszyla na polnoc. --- - Jedda, no nie stojze tak w drzwiach. - uslyszalam glos mego ojca. Troche byl zmieniony, ale nadal lagodny, acz stanowczy. - Chodz, obejrzyj sobie wszystko. - przywolal mnie ruchem reki. Przestapilam prog izby i juz na wstepie zostalam porazona wielkoscia pomieszczenia. Nozdza wypelnil intensywny zapach jeszcze swiezego drewna. Odlozylam Lotke na solidny stol i zaczelam przechadzac sie po pokoju. Czulam sie jak ksiezna na zamku. Wszytko bylo takie czyste, nowe i pachnace. I duze! W centralnym punkcie, tuz naprzeciw stolu, stal wielki kamienny kominek. On tez stanowil swoista przegrode oddzielajaca izbe glowna od sypialni rodzicow. Tam stalo szerokie lozko i pieknie rzezbiony stoliczek z owalnym lustrem. Gdy go pozniej mama zobaczyla, poplakala sie ze szczescia. Mnie zachwycilo to ogromniaste loze. Chichoczac rzucilam sie w grube pierzyny. - Ja spie w srodku! - oznajmilam ojcu, ktory obserwowal moj zachwyt. - Dla Ciebie, Jeddziu, mam cos lepszego - odparl z satysfakcja. "Jak to? Przeciez zawsze spalam z mama ..." pomyslalam i potulnie skulnelam sie z lozka. Chwycilam dlon ojca i stanelam z nim przed kominkiem. - Tam na gorze .... - wskazal palcem przestrzen nad kominkiem - Tam jest Twoj osobisty pokoj. - Moj? Tylko moj? - zaklaskalam radosnie. - Mnie tylko ciekawi jak ona tam bedzie wchodzic? - odparla mama z typowym dla niej realizmem. - No jakze inaczej nizli po drabinie? - odparl z szelmowskim usmiechem ojcec. - Takie wielkie cos ma mi stac w pokoju?! Wybijcie to sobie z glowy! - wykrzyknela spogladajac to raz na mnie, to raz na rozbawionego ojca. - No nie bedziemy zagracali pokoju ... Dlatego opracowalem cos specjalnego. - oznajmij dumnie i pstryknal mnie delikatnie w nos, co wywolalo glosny dzieciecy okrzyk. Spogladalam na mame, ktora z powatpiewaniem patrzyla na gore. Ojciec wyszedl, by po chwili pojawic sie ponownie ze sterta sznurkow i okraglych drewnianych sztachetek. - Taka zwykla drabina faktycznie zawadzalaby tutaj. Ale jesli zawiesimy o taka - wskazal na trzymane sznurki - Bedzie ja mozna spokojnie zwijac i przechowywac na gorze. Juz ja nawet testowalem. Troche ciezko sie po niech wspina, ale wystarczy opracowac odpowiednia technike. Ojciec usmiechnal sie zwyciesko i przystapil do prezentacji. A zadanie mial trudne. Publike bowiem, stanowila sceptycznie nastawiona mama i histerycznie podskakujaca ja. Po chwili skupilysmy sie na dziwacznym poniekad przedmiocie. A zbudowany byl doprawdy banalnie. Dwa grube, dlugie sznury polaczone solidnymi klepkami, pelniacymi funcje stopni. Kiedy calosc zawisla wreszcie na stropie, nie bylo watpliwosci, ze to zmodyfikowana wersja pospolitej drabiny. Ja, wpatrzona z duma w ojca, nie moglam wyjsc z podziwu. Z impetem ruszylam w kierunku sznurow, chcac na wlasnej skorze sprawdzic ich wytrzymalosc. Ostatecznie zostalam schwytana przec ojca, ktory podrzucil mnie do gory i usadowil na swoich ramionach. Kwiczalam z radosci, a pomysl wspinaczki wybito mi z glowy. - Jeddzia jest na razie za mala zeby sama mogla sie wspinac. Do tego czasu potrenujemy razem. - skwitowal ojciec. - No ja nie wiem ... - komentowala nadal nieprzekonana mama.- A co mam powiedziec gosciom, jak beda pytac co to to w ogole? - No jak co? Sznurkodrabina! - zasmial sie ojciec. _____ _____ -----==========********===========------ inz. Jedda > przeczytaj strone 5 Zatytulowano: Lody malinowe __ _____, (-| (-| | | _|__,ody _| | |_,alinowe ( ( z bezikami i likierem Mowi sie, niewatpliwie slusznie, ze halflingi a niziolki najdoskonalsze portawy przyrzadzic potrafia. Trudno temu zaprzeczac, kto bowiem raz skosztowal ich specjalow zawsze do nich pragnie wracac. Nie zmienia to jadnakoz faktu, ze i posrod innych ras zdarzaja sie Mistrzowie niemal rownie biegli w sztuce kulinarnej. Dzis ku propozycji jednego z nich wlasnie siegniemy. ____ (-/ ` \___,zas przygotowania Zrobienie masy "lodowej" trwa okolo pol miarki swiecy. Takoz samo masy na bezy. Pieczenie bezikow rowniez okolo pol miarki swiecy. Jednakoz deser nalezy robic dzien przed podaniem poniewaz lody powinny mrozic sie conajmniej osiem pelnych klepsydr, a bezy powinny pozostawac w piecu do ostygniecia. Likier malinowy nalezy przygotowac wczesniej. Dojrzewal bowiem bedzie przez okolo szesc miesiecy. ____ (-(__` ____)kladniki ( Pamietajac by swieze a czyste byly kolejno tak sie skladniki do poszczegolnych czesci deseru przedstawiaja: Lody: * 1/2 litra slodkiej smietanki kremowki (30%) * 5 zoltek * 10 lyzek cukru * 250 gram malin Beziki: * 5 bialek * 1 i 1/2 kubka cukru Likier malinowy (2 litry): * 3 kg dojrzalych malin * 1 l spirytusu o mocy 95% * 1 kg cukru ___, (-|_) _| otrzebne przybory ( Miski przerozne do ubijania piany jednej czy drugiej, garnek by na parze jedna z misek moc trzymac. Lyzki, lyzeszki oraz trzepaczki. Gasiorek, bibula oraz butelki i insze buklaki. A ponadto wszystko inne co w ferworze walk przyjdzie Wam do glowy. ____, (-| _ |ak przyrzadzic (__/ Lody: Pierwej zoltka juz oddzielone od bialek ubijac na parze z 10 lyzkami cukru do bialosci. Uwazac przy tym azeby temperatura nie za wysoka byla (ciepla dla dloni, podle miar gnomich 30 stopni). Najbezpieczniej jest tez od czasu do czasu miske z garnka zdjac. Nastepnie do masy wsypac swiezutkie maliny nalezy i delikatnie wymieszac. W osobnym naczyniu smietane ubic nalezy a piana sztywna byc nie musi. Na koniec obie masy delikatnie polaczyc,przelac do iszego naczynia i pomiedzy mrozace kosci lodu wstawic. Najlepiej na noc cala Beziki: Oddzielone bialka (w temperaturze pokojowej) przelac do duzej szklanej miski i ubijac na piane. Kiedy "babelki" beda rownej wielkosci mozna zaczac ubijac szybciej. Kiedy piana stanie sie blyszczaca i zacznie tworzyc regularne fale powoli dosypywac cukier (porcjami). Kiedy juz skonczy sie cukier masa z bialek powinna byc bardzo gesta. Masy nie wolno ubijac zbyt dlugo poniewaz sie zetnie, stanie sie lejaca i ciezko bedzie uformowac z niej ksztaltne beziki. Sprawic by piec osiagnal podle gnomich obliczen 150 stopni.A jeslismy do tego wladni potezniejszej magii uzyc najlepiej przy tym powietrze w ruch dodatkowo wprawic. Blacha do pieczenia powinna byc wylozona papierem (NIE smarowac tluszczem). Mase nakladac podle wlasnego upodobania czy to przyborami cukierniczymi ksztaltujac czy tez mala lyzeczka (wtedy ksztalt bezikow bedzie niepowtarzalny) zachowujac przy tym jednak wielkosc okolo 2 centymetrow srednicy. Piec w piecu pol miarki swiecy na zloto-brazowy kolor (po 10 malych miarkach swiecy ochlodzic kamienie ogrzewajace piec tak by uzyskac temperature 100 stopni). Na koniec wychlodzic kamienie calkowicie,uchylic drzwiczki i zostawic beziki w piecu do ostygniecia. Likier Malinowy: 1,5 kilograma malin przebrac, oplukac szybko na sicie i wsypac do gasiorka,nastepnie zalac spirytusem. Owoce mozna nieco ugniesc, by byly calkowicie przykryte alkoholem. Gasiorek pozostawic w cieniu w pokojowej temperaturze na cala dobe. Zlac spirytus z malin i zalac nim nastepne 1,5 kilograma swiezych, przebranych i oplukanych owocow,zostawiajac je w pokojowej temperaturze ponownie na cala dobe. Po powtornym zlaniu spirytusu przefiltrowac przez bibule. Zrobic syrop cukrowy, rozpuszczajac kilogram cukru w 420ml wody. Zagrzac wode w garnku, wsypac cukier, a po rozprowadzeniu doprowadzic zawartosc do wrzenia, po czym gotowac 10 malych miarek swiecy. Do cieplego jeszcze syropu wlac powoli spirytus, dobrze wymieszac, rozlac do butelek i pozostawic na 6 miesiecy do dojrzewania. __ _, (-| | |__|_,wagi koncowe Kiedy wszystkie czesci deseru sa juz gotowe pomiedzy kosci mrozace wstawic mozna na 15 malych miarek swiecy naczynia, w ktorych deser podawany bedzie. Nastepnie nalozyc porcje lodow, posypac bezikami i wedle upodobania swiezymi owocami malin a na koniec polac pysznym likierem i podawac. Smacznego! Dla lasuchow odnalazla i spisala Natt, Pani Nocy... > przeczytaj strone 6 Zatytulowano: Samograj / /| |\ /| --- --- --- /| | / / | | \/ | | | | | | | / | | /___ / | | | | | | |--- / | | / /___| | | | | | _ |\ /___| | / / | | | | | | | | \ / | \ | / / | | | --- --- | \ / | -- Pelniac zaszczytne obowiazki Bibliotekarza Stowarzyszenia Gnomich Wynalazcow, porzadkujac, katalogujac i archiwizujac dokumenty bedace na stanie SGW, mam niejednokrotnie okazje stykac sie z zapomnianymi pracami, ktore nie nadaja sie do oficjalnej publikacji, ale same w sobie stanowia interesujacy material dla kogos zainteresowanego poznawaniem poczatkow i korzeni, badaniem nie jedynie efektow, ale tez drogi tworczej jaka przemierzaja Inzynierowie zanim oglosza wszystkim swe osiagniecia. Tak wlasnie wpadly mi w dniach ostatnich w rece notatki Mistrza Fjella z okresu, kiedy pracowal nad slynnym Samograjem. Samograj - rysunek schematyczny, wedlug wczesnych szkicow Majstra Fjella. _________ / /| /________/ | | | | |-0 | 00 | | --| | o 0 | | | O | | / |________|/ /|\ / | \ / | \ | | | / | \ / | \ / | \ / | \ /\ / \ /\ Z notatek wynika, ze idea stworzenia urzadzenia bedacego instrumentem muzycznym towarzyszyla Mistrzowi Seniorowi od dluzszego juz wtedy czasu. W warsztacie znajduje sie nawet dokumentacja jednego z poprzednich projektow, jak sam Mistrz pisal, nieudanego. Coz, z ta opinia chetnie bym polemizowal gdyby nie bylo to niestosowne, a takze niestety w danym momencie niewykonalne. Tak czy inaczej projekt wczesniejszy, czyli gnomia Fletnia Pana, polegal jedynie na usprawnieniu od wiekow znanego pomyslu. Sam instrument wszak nie jest skomplikowany, ot, wydaje sie, kilka rurek roznej dlugosci ze soba polaczonych. Majster wprowadzil jednak do niego gnomia precyzje i technologie wyrobu gwarantujaca zarowno najwyzsza jakosc, jak tez i wytrzymalosc i niezawodnosc. Tak czy inaczej Fletnia nigdy nie uzyskala popularnosci w swiecie, a zaledwie kilkanascie jej egzemplarzy mozna dzis odnalezc w magazynach Stowarzyszenia. Wracajac jednak do tematu glownego, czyli do Samograja... ... zlosliwi twierdzili, iz projekt urzadzenia wydajacego dzwieki calkowicie samodzielnie wynikal z kompletnego braku talentu muzycznego u Majstra. Mowili, iz po prostu na zadnym urzadzeniu, nawet najbardziej wymyslnym, ktore by wymagalo udzialu muzyka w tworzeniu melodii, nie umial on zagrac w sposob tolerowalny dla uszu sluchaczy. Oczywiscie to tylko plotki, ale faktem jest, iz kolejny pomysl opisywal machine ktora, po odpowiednim skonfigurowaniu, grala calkowicie bez udzialu operatora. Nie bede tu zanudzal czytelnikow opisami wewnetrznej konstrukcji Samograja. Podejrzewam, iz tak wlasciwie malo kogo interesuje, co siedzi w nim w srodku. Znacznie ciekawsze sa jego mozliwosci, szczegolnie ze obsluga po kilkunastominutowym przeszkoleniu jest mozliwa nawet dla calkowitego laika. Co wiecej, nie wymaga zadnej wiedzy o nutach czy taktach. Tak przy okazji... Mistrz Fjell zawsze zastrzegal sie, ze jego wynalazek nigdy nie mial na celu robienia konkurencji truwerom, piesniarzom czy innym artystom-muzykom. O ich wysilkach wyrazal sie z najwyzszym uznaniem. Swoje dzielo nazywal "droga alternatywna". Kilka slow zatem o samym Samograju. Zewnetrznie mozna opisac go jako skrzynke zaopatrzona w zestaw przelacznikow oraz korbek. Zwykle do samograja dolacza sie rowniez trojnog, na ktorym mozna go umiescic, gdyz kladzenie go bezposrenio na ziemi (szczegolnie wilgotnej) niezbyt mu sluzy, a strojenie wynalazku wymaga swietnie wykwalifikowanych rzemieslnikow, mozliwych do znalezienia jedynie pod Carbonem. Uzycie go polega na ustawieniu wlasciwej konfiguracji przelacznikow i wprawienie mechanizmu w ruch za pomoca korbki. Istnieje takze mozliwosc improwizacji poprzez nastawianie urzadzenia niezgodnie z podstawowymi schematami. Nie grozi to w zadnym wypadku jego uszkodzeniem, acz efekty wahaja sie od genialnie odkrywczych przelomowych dziel do muzyki zwanej popularnie "kocia". Kazdy egzemplarz Samograja wytwarzany pod Carbonem posiada jeszcze jedna ceche wspolna - po ustawieniu wszystkich przelacznikow w pozycji wyjsciowej odegra sluchaczom hymn Stowarzyszenia - slynne "Hej! Gnomie z SGW!". znaleziona w archiwach wiedza dzielil sie Inz. Luctus Void > przeczytaj strone 7 Zatytulowano: Basnie naukowe Okiem bialego lisa (2) Basnie naukowe Jak wspominalem w poprzednim artykule, w Kovirze rozwinela sie nauka, ktora za cel miala znalezienie dobrego sposobu rzadzenia, czy to panstwem, czy tez jakas jego prowincja, czy tez organizacja. Na czesc jednego z bardziej pomyslowych uczonych Rodericka de Ekona nazwano te nauke ekonomia. Mam nadzieje, ze przyklad z poprzedniego artykulu zainteresowal czytelnikow i pokazal im, ze taka nauka jest potrzebna, a i rowniez nielatwa - gdyz wymaga uwaznego przemyslenia konsekwencji wszelkich zamierzonych czynow. Z drugiej strony - wiekszosc tej nauki nie jest tak skomplikowana by osoba obdarzona pewna doza intelektu nie mogla jej szybko zrozumiec. Diuk de Fletr - byly kovirski minister, u ktorego mialem zaszczyt pracowac mawial, ze cala ekonomie mozna przedstawic w formie basni - takich jak dla dzieci, czy prostaczkow. Kilka z takich basni ekonomicznych chetnie zaprezentuje. Ot, taki moze przyklad: Za gorami, lasami bylo sobie krolestwo, w ktorym rowniez ekonomie uprawiano. Rzadzil nim krol oswiecony, acz surowy. Jako, ze panstwo problemow wiele mialo, krol wiedze nowa posiasc postanowil. Wezwal do siebie medrcow z tego kraju, poczekal az podna na twarz i nalezycie sie w prochu przed tronem wytarzaja (bo taki wowczas zwyczaj tam panowal) i w koncu rzekl: -Przygotujcie dla mnie streszczenie wszelakiej wiedzy o dobrym rzadzeniu, jaka przez te lata zgromadziliscie. Pol roku czasu na to macie. Po pol roku medrcy przed tron wrocili i przedstawili krolowi 20 wielkich tomiszcz. Krol gniewem slusznym zaplonal (bo kiedyz by mial czas tyle czytac?), sciac kazal polowe medrcow, a reszte do dalszej pracy przy streszczaniu zapedzil. Gdy czas uplynal, stawili sie medrcy z 10 ksiegami. Krol jeno spojrzal dziko, a oni juz sami na dwie grupy sie podzieli - jedni do siedziby mistrza malodobrego sie skierowali, a drudzy do pracy powrocili. Lat kilka minelo, az wreszcie przed tronem pojawil sie ostatni z uczonych dzierzac malenka karteczke i z drzeniem powiedzial: -Najjasniejszy Panie: Cala nasza nauke da sie strescic w dwu zdaniach, a reszta jeno ich konsekwencja jest: Nie ma czegos takiego jak darmowy obiad. Zawzdy ktos musi za niego zaplacic. I o tym kazdy, kto chce sie za rzadzenie zabierac pamietac musi. O rozwinieciu i konsekwencjach tej zasady mowic beda zapewne kolejne artykuly... ___________________________________________________________________ Inna basn diuka na mysl przychodzi, gdy widzi sie problemy krolestw, ktore zamiast kupcom zostawic handel i rzeczy z nim zwiazane, zamiast pozwolic, by ceny i dostawy towarow same sie ulozyly, tak jak wszystkim najwygodniej jest, staraja sie wszystko wyregulowac. Pewnym panstwem rzadzil krol o imieniu Jurek. Poddani Gnusnym go wpierw zwali, bowiem przez pierwszy rok panowania swego nie czynil nic, jeno w oknie palacu siedzial i ruch na rynku miejskim obserwowal. Bardzo sie gniewal gdy mu przeszkadzano - raz nawet herolda, ktory pismo jakies przyniosl sciac kazal, przez co wojna wazna wybuchnac nie mogla. A na rynku niejedno ujrzec mozna bylo, albowiem handlowano tam dobrami wszelakimi.Po roku krol wstal od okna, zwolal swa Rade Medrcow i powiada: -Dosyc tego balaganu! Na rynku panuje kompletny chaos, co na wlasne oczy widzialem. Ceny zmieniaja sie co chwile. Biedni w polatanych portkach biegaja, a bogaci po dziesiec par pludrow maja i, jesli ktory prozny, to nawet wszystkie naraz je wdziewa. Stad niezadowolenie i zawisc sie bierze. A takich garnkow za duzo znow jest i garncarze glodem przymieraja, bo za tanio sprzedawac musza. Naradzili sie medrcy i orzekli: -Najjasniejszy Panie! Tu nic poza planowaniem dokladnym nie pomoze! - po czym wzieli sie za planowanie i porzadkowanie. Najsampierw, by ceny sie nie zmienialy, ustalili, ze pludry nie moga kosztowac wiecej niz talara, a garnki mniej niz talara. Coz - wkrotce na rynku pojawily sie same malutkie pluderki, za male nawet na dzieci (bo wiekszych za talara nie oplacalo sie robic) i same ogromne gary (bo malych za talara nikt by nie kupil), ale za to bylo zgodnie z przepisami.Rada zaraz zmienila zasady - i na rynku zaczely krolowac gigantyczne pludry - w sam raz na wyrosnietego ogra i male jak naparstki garnuszki. Rada nie ustawala w reformach, a wciaz zle bylo. Na rynku pojawialy sie albo tylko garnki malutkie, albo ogromne - albo brylantowe ze zlotymi szlaczkami, albo z najgorszej gliny, niemal natychmiast sie rozbijajace - ledwo je do czegos uzyto. Krol zatrudnil armie rachmistrzow bieglych, ktorzy liczyli ile czego jest potrzebne i ile produkowac nalezy: na przyklad ile garnkow w najblizszym roku sie stlucze lub wyszczerbi, a ile peknie - uwzgledniali prognozy slubow, rozwodow i narodzin dzieci oraz zgonow, tak by wszystko sie zgodzilo. A Rada, ciagle obradujac, planowala i z kazda reforma biegala do krola po podpis. Jurek zatwierdzal i zatwierdzal, choc juz dostal szczekoscisku i wytrzeszczu oczu, ale checi wciaz mial jak najlepsze i liczyl, ze do historii przejdzie jako Jurek Oswiecony. Rynek zamarl zupelnie, a krol byl skrajnie wyczerpany, gdy Pierwszy Medrzec zjawil sie i rzekl: - Tuzin chlopow trza nauczyc gry na geslach, bo w krolestwie mamy osiem kapel, a w nich 30 geslarzy, z tego 8 bardzo leciwych. Z tych, wedle obliczen rachmistrzow, zejdzie w przyszlym roku 3, dwu ogluchnie, a jeden wpadnie pod powoz i zlamie reke. Dlatego uwzgeldniajac potrzebe rezerwy... W tym momencie krol nie wytrzymal, westchnal cicho i umarl. W sposob zupelnie niezaplanowany, co wstrzasnelo podstawami przemyslu trumniarskiego i produkcja czarnego tiulu. Zamiast pomnika postawiono mu na grobie gliniany garnek i wyryto napis: Tu lezy krol Jurek, Przechodniu - zmow paciorek, On ma to w swoim planie, Jak nie wykona - wstanie! I wszyscy modla sie tak, ze bogowie juz prawie od tego ogluchli! Estwald Lapunov